Gośka i Kaśka III

Wracamy na strych, gdzie czekają na nas dwie prześliczne dziewczyny. Pamiętam ten dzień. To była sierpniowa niedziela, jakoś przed obiadem, ale nie za wcześnie. Kontakt z rzeczywistością rozluźnił mi się już kiedy po nie jechałem. Potem trzeba wdrapać się na strych, makijaż, szklanki z wodą i colą, kilka wprawek żeby się „wstrzelić” – ustawić lampy, dobrać przesłonę, nie zapomnieć o czułości, pamiętać, żeby kabli nie było w kadrze. Wybrać obiektyw. Najpewniej zoomem z autofokusem, ale niedawno kupiłem rewelacyjną 35-kę, całkowicie manualną. Powinna być lepsza, ale czy można ryzykować wypróbowywanie nowego obiektywu w takiej sesji? Może lepiej stary, sprawdzony. Kilka portretów dla dziewczyn – w końcu nie każdemu będą się chwalić aktami, niech mają jakieś portreciki na fejsbuczka czy gdzie tam. I za chwilę zaczyna się coś bajecznego. Rzeczywistość ucieka gdzieś w nieznane, a ja tylko modlę się, żebym nie przegapił zdjęcia, którego będę później żałował. Albo inaczej – żeby takich zdjęć było jak najmniej.

Więc dziewczyny się bawią, a ja gorączkowo szukam kadrów, poprawiam je, robię jak najwięcej zdjęć, bo wiem, że każda kolejna klatka może być lepsza, trzeba „trzaskać”, aż sam dojdę do wniosku, że lepiej nie będzie. Pamiętam, jak to jest, kiedy już na monitorze oglądam kolejne klatki – pierwsza jest dobra, ale mogłaby być lepiej skadrowana. Druga lepsza, widocznie już fotując pomyślałem o tym. Ale w dalszym ciągu nie jest idealnie. Może następna? Tak! Następna jest jeszcze lepsza – lepiej skadrowana, kąt lepszy, światło lepiej rozłożone. A może następna jeszcze? Tak! Jest naprawdę prawie prawie idealnie! Jeszcze tylko jedna poprawka, czy pomyślałem o niej w momencie fotowania? No cóż – nie. Uznałem, że nic już więcej nie zrobię i zacząłem następne ujęcie. A być może gdybym zrobił jeszcze jedno zdjęcie, byłoby absolutem.

Czasami, oglądając zdjęcia po sesji, już na miniaturach widzę ten najlepszy kadr, ustawienie, które najlepiej oddaje uczucie, które miałem robiąc to zdjęcie. Wszystko zagrało… prawie wszystko. Nie zagrała ostrość. Bo uznałem, że skoro kadr jest idealny, to na pewno będzie dobry od pierwszego strzału. A nie jest, bo trzeba było dla pewności zrobić kilka zdjęć, zamiast ufać przeczuciom.

No więc latam naokoło dziewczyn, trzaskam zdjęcia i w pewnym momencie wystarczy tam być i fotografować, bo ich pomysły są coraz lepsze bez mojej ingerencji. Z jednej strony chcę powiedzieć „poczekajcie, nie ruszajcie się, jeszcze chwila”, a z drugiej nie chcę wyrywać ich z zabawy, niech robią co chcą i tak są w tym bardziej naturalne, niż w jakimkolwiek moim ustawieniu. Pozują, a jednocześnie się bawią. Są sobą, a jednocześnie udają, że są kimś zupełnie innym. Ale w końcu wypada zrobić przerwę, może na papierosa, może na szklankę coli, kawałek pizzy. I znowu wystarczy popatrzeć i krzyknąć „nie wyjmuj tego papierosa”! Skoro Gośka już pali, to niech będzie z tego jakiś pożytek. I znowu kilka zdjęć, z których się cieszę, bo na nie nie liczyłem.

Koniec przerwy. Teraz już spokojniej, ale równie dobrze. Zdjęcia robią się same, znowu zimny pot mnie oblewa na myśl, że mogę stracić dobre ujęcia tylko dlatego, że zapomniałem coś ustawić. Dziewczyny są zmęczone, co – z jednej strony – jest bardzo korzystne, bo dzięki temu nie mają kompletnie żadnych zahamowań związanych ze swoją nagością, ale z drugiej – zaraz zaczną naciskać, że „może już byśmy kończyli”. No i musimy kończyć tą sesję. Wiozę dziewczyny do domu, a sam jadę do siebie, gorączkowo sprawdzić, czy za dużo nie spieprzyłem.

Część zdjęć przygotowałem od razu. Ale kilkanaście czekało aż do dzisiaj. Chyba bałem się, że zrobię im krzywdę niewłaściwą obróbką. Ale ileż można czekać, wróciłem do nich, przygotowałem i będę sobie co jakiś czas zaglądał, żeby sprawdzić, czy dobrze się mają.

 

 

 

Dodaj komentarz