Nie jestem artystą

No kurde nie jestem. Wikipedia podaje dość prostą definicję słowa „artysta”. Otóż jest to „osoba tworząca (wykonująca) przedmioty materialne, lub utwory niematerialne mające cechy dzieła sztuki”. Nooo… to czymże jest to „dzieło sztuki”? Z tą kwestią ciocia Wikipedia rozprawia się równie prosto i szybko – jest to „całościowy i syntetyczny wytwór artystyczny o określonym sensie, charakteryzujący się wysokimi walorami estetycznymi (piękno)”. No i tu mnie złapali. Nie dość, że musi być piękno, to jeszcze musi być „wysokie”.  W życiu nie dam rady.

To może Słownik języka polskiego PWN będzie bardziej wyrozumiały? Według niego artysta to: 1. „osoba uprawiająca jakąś dziedzinę sztuki” (no tu nieźle, dużo można podczepić), albo 2. „osoba odznaczająca się mistrzostwem w jakiejś dziedzinie”. Tia… no to drugą definicję sobie darujemy, pomyślmy o pierwszej. To co w takim razie jest ta „sztuka”? PWN mówi, że „dziedzina działalności artystycznej wyróżniana ze względu na reprezentowane przez nią wartości estetyczne; też: wytwór lub wytwory takiej działalności.”. No i pierdziu, znowu cały misterny plan wziął w łeb. Nie dam rady sobie ani nikomu normalnemu wcisnąć, że moja radosna twórczość zasługuje na wyróżnienie „ze względu na prezentowane wartości estetyczne”. No trudno. Nie jestem artystą.

Ale mam kłopot. Bo człowiek czasami ma patrzy na ta sztukę niczym małpa w księżyc i tak se myśli „a jakbym ja tak spróbował”. Takie myślenie zazwyczaj prowadzi do prób sięgnięcia do tegoż księżyca i dość często kończy się spektakularną porażką w postaci zanudzania publiczności śpiewem podejrzanie mocno przypominającym charczenie zarzynanej świni lub grą na gitarze z wykorzystaniem nieśmiertelnych chwytów CaDG do utworu wokalno – instrumentalnego klasy „Biały miś”. Tak, przyznaję, mam za sobą takie próby. Szczęśliwie zakończyłem je dość szybko po tym, jak podsłuchałem wyrażonego scenicznym szeptem życzenia dwóch kolesi: „niech on się wreszcie zamknie, bo nam nie tylko uszy zwiędną”.

Rysować też nie umiem, więc dziedziny sztuki wymagające szeroko pojętej koordynacji ręki z okiem odpadły w przedbiegach. W sumie dobrze, bo farby są drogie, a na moje próby to i ołówka szkoda. Wyszło więc, że na tym polu tez dać sobie spokój trzeba (dziękuję Mistrzu Yoda za naukę języka polskiego). Ale rzutem na taśmę, mając lat -naście spróbowałem fotografii. I się okazało, że wszystko samo się robi! Nie trzeba rysować, bo samo się rysuje. Nawet nie trzeba się mocno starać, bo film czarno-biały, to od razu jest „artystycznie”. No i pięknie! Kupiłem Zenita 12XP od Ruskiego na bazarze w Jeleniej Górze (cena nie była wygórowana) i dawaj trzaskać! A to obiektyw się odwróciło i makro można było na poligonie porobić (stare łuski karabinowe będą robiły za pociski artyleryjskie, na pewno wszyscy się nabiorą), a to koleżance portreciki porobić (to nic, że kompletnie nieostre – użyjemy twardego papieru, zrobi się kontrastowo i będzie, że „artystyczne”, a poza tym kto na takich małych zdjęciach zauważy, że mało ostre?), a to wziąć pięcioletnią siostrę na tenże sam poligon i kazać jej na czołg włazić celem żeby „ciekawe ujęcia” były (dobrze, że cholera do jakiejś dziury tam nie wpadła, bo teraz bym siostrzenic w Ameryce nie miał 😉 ).

A później jakoś zrobiły się aparaty cyfrowe, to już nie trzeba było u kumpla w kiblu siedzieć wywołując zdjęcia. Rodzina kumpla na pewno odetchnęła, bo weź tu trzymaj mniejszą lub – co gorsza – większą potrzebę te drobne 3-4 godziny, przecież nie wolno przerwać procesu, bo cała robota w diabły! No więc rodzina kumpla mogła przestać wydeptywać ścieżki pod kiblem, a moja ciemnia – jak to powiada znany wszystkim frazes – przeniosła się do komputera. Oczywiście nie oparłem się temu, co dla większości fotografów staje się sensem życia – pogoni za nowymi, lepszymi obiektywami, filtrami, lampami, szkiełkami, akumulatorkami, ładowarkami, kabelkami i transmiterami bezprzewodowymi. Kolejnymi aparatami, co przy każdym kolejnym nowym stary był beznadziejny („nie wiem, jakim cudem w ogóle udało mi się nim coś zrobić”). Nie oparłem się też przemożnej chęci próbowania się w każdej kolejnej dziedzinie fotografii, od makro poczynając, na akcie kończąc. Próby – o dziwo – w kilku przypadkach zostały uwieńczone laurem w lokalnym konkursie fotograficznym (pewnie komisja miała słabszy dzień) albo wystawą (organizator na bank musiał zapełnić grafik, to się nadałem). Zacząłem wieszać zdjęcia na stronie internetowej i na forach fotograficznych.

A później przestałem. Fotografowanie ślubów i komunii zabiło radość fotografowania. Nadzieję na zrobienie „genialnego” zdjęcia zastąpiło przerażenie, że zlecenie już za tydzień i trzeba będzie robić rzeczy, których robić się nie chce i uśmiechać się z niekłamanym zadowoleniem, że ma się zaszczyt uczestniczyć w tak wspaniałej uroczystości.

Ale czas leci, a ja przestałem fotografować śluby. A moja małpa nieśmiało zaczęła znowu łypać na księżyc. Może to i dobrze. Więc cichutko zlikwidowałem starą stronę i pomyślałem, że zrobię nową. Będzie ładniejsza i nowocześniejsza. Pomyślałem, że wrzucę na nią trochę starych zdjęć, które lubię, wyrzucę te, których się wstydzę i czasami dorzucę coś nowego. Może ktoś zajrzy, to nie będzie im smutno 🙂

3 myśli na temat “Nie jestem artystą

  1. Autora znam i jego zdjęcia też. Od lat. Jedno i drugie fascynujące, choć człowiek jednak zdecydowanie bardziej. Ot, niby zwykły pan w średnim wieku, mający w małym palcu zawiłości współczesnej elektroniki, a w środku … artysta. Artysta, ale nie jako profesja, a jako stan ducha i sposób patrzenia na świat. Artysta obrazu, artysta słowa, bo w sumie to nie wiem czy bardziej lubię Autora oglądać, czy czytać, czy po prostu słuchać. Nie wiem czy jest artystą fotografii, ale prowadzi artystyczne życie. Oby jak najdłużej.

  2. Zgadzam się z Tobą w zupełności, z jednym zastrzeżeniem, że nie masz racji. Nic podobnego – każdy ma jakieś tam wnętrze, jak się mu przyjrzeć dokładniej, to coś tam się znajdzie. A ja tylko bardziej wylewny jestem, więc mając co wybierać z moich licznych wynurzeń miałeś z czego wybierać i stąd mogłeś sobie ubzdurać, że to sens jakiś ma i powód do czytania/oglądania/słuchania też się znajdzie. To nieprawda całkowita.
    Niemniej jednak – doceniam zajrzenie na stronę, dziękuję uprzejmie. Dobre słowo – choć niezasłużone – również na na wdzięczność zasługuje. A zaraz przewidziane jest wstawienie nowych wersji sesji Estery, co ją może pamiętasz, a później kilka sesji nigdy nie pokazywanych. Ja je lubię, ale to pewnie tak, jak z matką i dziećmi – jakie by nie były, będzie broniła pazurami 😉 Tak że tego… proszę nie odchodzić od odbiorników…

  3. Do: Yarecki i AN
    Yarecki – nie pie…ol,
    Znam Pana Y, czyli wyżej wspomnianego (u AN) „autora”. Zgadzam się z AN, z tym że Y tak pisze jak robi foty. I też nie wiem co lepsze. Sądzę że jedno z drugim tworzy spójną całość nadając oglądaniu fotek innego sensu. Opis tworzy swoiste tło. Więc Panie Y: bez pier…nia!

Dodaj komentarz