Mój Pierrot

To była długa sesja. Ponad osiem godzin pracy, skrajne wyczerpanie modelki i materiał, którym byłem zachwycony już wieczorem, kiedy z Gośką oglądałem „surówki”. Cyzelowałem i pieściłem każde zdjęcie, gubiłem się w kolejnych wersjach, zastanawiałem, czy lepiej będzie w kolorze, czy czarno-biało, co domalować, a co usunąć. Aż zostało kilkadziesiąt zdjęć, o których mogę powiedzieć, że są dobre. Szczęśliwie słowo „dobre” w tak ulotnych dziedzinach, jak wyraz, estetyka czy kompozycja przybiera dość subiektywną i niedefiniowalną postać, więc zupełnie mi nie przeszkadza, że ktoś może (i będzie miał pełne, subiektywne prawo) je uznać za bardzo niedobre. Dla mnie są najlepsze.

Pomysł sesji zrodził się ze zbiegu okoliczności i przypadkowego zawitania Ewy w moje skromne progi… reszta zrobiła się sama. Ale później znacznie dłużej się zastanawiałem, dlaczego akurat Pierrot? A nie na przykład Arlekin, albo choćby Poliszynel? Być może z mojej ówczesnej nieznajomości commedia dell’arte, a może Pierrot wcale nie był przypadkiem… Pierrot jest magiczny. Budzi niepokój samym wyglądem. Jest pajacykiem, ale niewiele w nim z klauna. Jest samotny, ale nie żałosny. Będąc skrzywdzonym nie szuka pociechy i nie prosi o łaskę. Otacza się murem i… dobrze się tym bawi.

A dlaczego „Mój Pierrot?” Bo ten Pierrot jest moim alter ego. Być może ta sesja tak dobrze wyszła dlatego, że pośrednio stanowi obraz mnie. Pierrot nosi maskę i sam bywa nią nazywany. Jest teatralny, sztuczny, robi dziwne miny udające radość czy zainteresowanie widzem. Ale przez maskę przebija to, czym Pierrot naprawdę jest. Nie interesuje go widz. Interesują go uczucia, stan ducha. Bawi się myślą o śmierci, kontempluje to, czego zazwyczaj unikamy – strach, przerażenie, samotność, poczucie braku bezpieczeństwa – bo wie, że te uczucia są warte uwagi. Kiedy patrzy na widza, jest nieodgadniony, czasami poważny, czasami ironiczny, albo wręcz karcący, ale zawsze coś udaje. Kiedy jest sam, patrzy w siebie i wtedy jest szczery.

Sesja nie powstałaby nawet w mojej wyobraźni, gdyby nie pewna Ewa, która – jak wspomniałem – przypadkiem niechcąc zajrzała sprawdzić, dlaczego dwóch facetów pije piwo w pracy zamiast siedzieć w domu.

I żadne ze zdjęć nie miałoby nawet połowy tej siły rażenia, którą ma, gdyby nie moja najlepsza modelka – Małga.

Make-up – Ewa Bujkiewicz
www.ewoonia.fbl.pl, email: ewonia1@o2.pl

2 myśli na temat “Mój Pierrot

  1. Byłem „poniekąd” obecny przy tej sesji… Jedno z tych zdjęć (oprawione, w słusznym formacie) uratowałem i wisi u mnie na ścianie. Y mów co chcesz, ale tamten strych inspirował, czy mi się tylko tak wydaje?

  2. No właśnie, dobre pytanie. „Ten strych” miał być studiem jeszcze zanim się tam wprowadziliśmy. No i był. Czy inspirował? No nie wiem, czy inspirował, ale krzyczał „wejdź i coś zrób”. To chyba inspirował. Szkoda, że mało go słuchałem 😀

Dodaj komentarz