Welcome to Чорнобиль (cz. 2) – Likwidacja

I znowu trochę fizyki będzie. Ale tym razem naprawdę bardzo malutko.

Otóż jak wspomnieliśmy wcześniej, katastrofa w Czarnobylu polegała na wybuchu chłodziwa na skutek przekroczenia maksymalnej dopuszczalnej temperatury. To z kolei doprowadziło do otwarcia pokrywy reaktora i powstanie komina promieniującego w górę na wysokość ok. 1000 m. A co zostało w reaktorze? Nietrudno się domyślić, że zawartość reaktora po prostu się stopiła. Ale przede wszystkim trwała niekontrolowana reakcja jądrowa, która podnosiła temperaturę zawartości reaktora.

Konieczne było podjęcie natychmiastowej akcji ugaszenia reaktora. Przede wszystkim należało uprzątnąć teren najbliższy uszkodzonego bloku nr 4. A to oznaczało konieczność zrzucenia do reaktora resztek grafitowych prętów paliwowych zalegających na sąsiednim dachu bloku nr 3. No i ktoś to musiał zrobić. Bardzo dosłownie „ktoś” musiał, bo „coś” nie dało rady. Z całego Związku Radzieckiego ściągnięto zdalnie sterowane maszyny, które miały się zająć usunięciem prętów grafitowych, ale wszystkie przestały działać na skutek promieniowania. Więc musieli to robić strażacy. Nazwano ich „biorobotami”, takimi „ludzkimi robotami”. Większość zmarła w kilka tygodni po akcji. 

Można się zastanawiać, jaki był poziom ich wiedzy. Na ile zdawali sobie sprawę z zagrożenia życia. Niektórzy twierdzą, że strażacy nic nie wiedzieli, nie wiedzieli nawet, że gaszą reaktor. Trochę przeczą temu doniesienia o tym, że strażacy pracujący na dachu bloku nr 3 musieli się zmieniać co kilkadziesiąt sekund, bo nie byli w stanie dłużej pracować. Musieli wiedzieć, że coś jest nie tak. Ale następni wiedzieli na pewno.

I tu dygresja. Otóż pod reaktorem, znajdowały się zbiorniki na wodę z ewentualnych wycieków chłodziwa. Z kolei w początkowej fazie akcji ratowniczej reaktor po wybuchu gaszono wodą, która następnie właśnie w tych zbiornikach się zbierała. W późniejszej części akcji gaśniczej zamiast wody stosowano piasku, bor, dolomit, glinę i ołów, które zrzucano z helikopterów. To wszystko w połączeniu z materiałami radioaktywnymi w reaktorze spowodowało powstanie stopionej masy, której temperatura wciąż rosła. Wtedy zdano sobie sprawę z faktu, że w momencie, kiedy ta masa przetopi się przez podstawę reaktora, połączy się z zalegająca tam wodą, a to z kolei spowoduje wybuch znacznie poważniejszy od tego, który wydarzył się wcześniej. Wg szacunków niektórych naukowców należało się spodziewać, ze po takim wybuchu większa część Europy przestałaby się nadawać do zamieszkania.

Żeby do tego nie dopuścić, należało natychmiast wypompować wodę spod reaktora. Niestety, pomimo ściągnięcia setek wozów strażackich i beczkowozów, nie udało się wypompować całej wody. Jedyną możliwością usunięcia zagrożenia stało się odkręcenie zaworów głównych ostatniego zbiornika. Zgłosiło się do tego zadania trzech ludzi: Walery Bezpałow (żołnierz, w elektrowni był inżynierem), Aleksiej Ananenko (inżynier znający położenie zaworów awaryjnych) i Borys Baranow (zwykły robotnik, który zgodził się pomóc). Wiedzieli dokładnie, jakie będą konsekwencje ich akcji. Oczywiste było, że nie przeżyją dłużej, niż kilka tygodni. Poprosili tylko, żeby po ich śmierci państwo zajęło się rodzinami.

Pobrali sprzęt do nurkowania, i weszli do zbiornika. Mieli – poruszając się wzdłuż rur – dotrzeć do zaworów głównych i odkręcając je wypuścić wodę. Reflektor zgasł bardzo szybko po zejściu pod wodę, ale ratownicy dotarli już do rur odpływowych, więc mogli kontynuować podróż po omacku. Odkręcili zawory i wrócili na powierzchnię. Dwaj z nich zmarli dwa tygodnie później, ale los trzeciego też był przesądzony.

Późniejsze ustalenia wykazały, że lawa – zgodnie z przewidywaniami – przepaliła podłogę reaktora i gdyby nie akcja wypompowania wody spod reaktora, doszłoby do drugiego wybuchu.

Ale to nie koniec walki z reaktorem. Lawa, która się wytworzyła mogła nie tylko przepalić podstawę reaktora, ale również fundamenty i destabilizując budowlę dramatycznie powiększyć wielkość skażenia promieniotwórczego. Żeby do tego nie dopuścić, zdecydowano się wybudować pod reaktorem „poduszkę” betonową, na której oprze się lawa po przepaleniu podstawy reaktora. W tym celu jednak należało wykopać tunel, którym zostanie dostarczony beton. Sprowadzono zespół 450 górników, którzy w ciężkich warunkach i w ograniczonych do trzech godzin szychtach wykopali tunel. Zbudowanie „poduszki” się udało, a po 10 dniach postawa reaktora się przepaliła i  radioaktywne szczątki runęły na beton. Jednak stu siedemdziesięciu górników, którzy brali udział w kopaniu tunelu zmarło w ciągu następnych kilku lat.

To oczywiście nie wszyscy, którzy brali udział w akcji usuwania skutków wybuchu. Szacuje się, że w sumie było to od ośmiuset tysięcy do miliona osób, z których wszyscy byli narażeni na promieniowanie. Jednak strażakom, tym pierwszym, którzy gasili pożar zbudowano pomnik zadedykowany „tym, którzy ratowali świat”. Wewnątrz węża gaśniczego, który jest elementem pomnika znajduje się jeden z węży, które faktycznie zostały użyte do gaszenia pożaru, a twarze strażaków z posągu wzorowane są na twarzach prawdziwych ratowników z Czarnobyla. Znamienne jest to, że pomnik w całości ufundowały rodziny strażaków. No właśnie. Rodziny. Dla kraju oni byli tylko ludzikami, których w Rosji zawsze było dużo. Bez znaczenia, przecież ważne jest społeczeństwo, nie jednostka. Ale po tym, jak sami stali się źródłem promieniowania, okazało się, że są niewygodni. Bo są dowodem na niemożliwe – że system socjalistyczny nie jest idealny. Więc chciano schować ich przed światem, co się w dużym stopniu udało. I pewnie tylko determinacji rodzin zawdzięczać należy to, że pamięć o nich przetrwała. Zafascynowała mnie wielka, bezgraniczna miłość, którą obdarowała jednego z nich żona. Młoda dziewczyna, z którą niedawno się ożenił, a która już była z nim w ciąży. Kiedy dowiedziała się, że jej Wasia jest w szpitalu – pojechała. Kiedy nie chcieli wpuścić – warowała jak pies. Kiedy powiedzieli, że trzeba dużo mleka, załatwiła najlepsze. Kiedy pytali, czy jest w ciąży – ukryła ją, żeby tylko pozwolili zobaczyć ukochanego. Kiedy Wasia stał się jedną raną, kiedy mięso zaczęło odchodzić od kości – błagała o chociaż jeszcze jeden dzień z nim. Kiedy Wasia umarł, całowała ołowianą trumnę. A kiedy urodziła córeczkę, pochowała ją koło Wasi. 

 

Dodaj komentarz